Późna noc. Za oknami pustoszeje Foksal, a w środku Kameralnej szumią rozmowy, szkło dyskretnie dzwoni, ktoś dopala papierosa i prosi barmana o „ostatnią”. To tutaj Marek Hłasko wracał jak do drugiego domu: po inspirację, po spotkanie, po oddech. Bar Kameralna nie był dla niego tylko adresem na mapie Warszawy, ale sceną, na której rodziły się dialogi, skrawki charakterów i całe nastroje. W tym tekście zaglądamy do tamtych nocy: do rytuałów bywalców, do stylu i ciętego języka Hłaski oraz do tych momentów, gdy radość przechodziła w melancholię – i z powrotem.

Kameralna – topografia mitu i klimat epoki
Kameralna miała swój porządek i swoje role. Część dzienna – głośniejsza, bardziej dostępna, po sąsiedzku z redakcjami, klubami i pracowniami – mieszała gości wszystkich stanów skupienia. Część nocna rządziła się zasadami: marynarka jako przepustka, portier jak cichy reżyser ruchu, niepisana etykieta stolików. To nie był zwykły bar, lecz salon bohemy – przecięcie ścieżek pisarzy, filmowców, dziennikarzy i muzyków. Tu wymieniało się ostre riposty, wyciągało anegdoty, testowało pomysły na opowieści, które następnego dnia trafiały do maszyn do pisania. Klimat epoki czuć było w rytmie rozmów: w krótkich zdaniach, w sarkazmie, w śmiechu, który potrafił nagle zgasnąć. Kameralna budowała mit Warszawy powojennej – żywej, nerwowej, łaknącej słów.
Nocny bywalec: Hłasko i jego styl
Hłasko wchodził do „Kamery” zwykle po północy, jakby z innego planu: szybki krok, spojrzenie rzucone sali, ukłon znajomym, marynarka, która spełnia wymogi portiera i jednocześnie sygnalizuje dystans. Nie był dekoracją barowego pejzażu, lecz jego impulsem. Siadał, zamawiał, słuchał. W jego obecności rozmowy robiły się gęstsze, a zdania – krótsze i celniejsze. Język Hłaski, z natury oszczędny i cięty, w takim otoczeniu nabierał ostrości: tu testował puenty, tu zapamiętywał detale gestów, które później wracały w prozie. Kiedy miał dobry wieczór, potrafił rozkręcić stolik jednym komentarzem; kiedy miał zły, milczał, a milczenie brzmiało głośniej niż żart. Ubiór i etykieta nie były dla niego tylko konwencją – stawały się częścią roli, która pozwalała przekraczać progi między częścią dzienną a nocną, między prywatnym nastrojem a publiczną legendą. Tak rodził się bohater nocnej Warszawy: obserwator, który chłonie sceny i przerabia je na literaturę, i buntownik, który w barze szuka prawdy ostrzejszej niż ta, którą daje dzień.
Dobre i złe chwile – emocjonalna mapa Hłaski w Kameralnej
Kameralna była dla Hłaski miejscem skrajnych nastrojów. Bywały wieczory rozmachem i śmiechem, kiedy jedno zdanie potrafiło rozkręcić cały stolik; były też noce krótkich, ciężkich milczeń, w których bar stawał się azylem przed światem. Ten rytm widać w jego prozie: chłodna obserwacja i czułość idą ramię w ramię z ironią, a ciepło rozmów łatwo ustępuje melancholii. „Cokolwiek bym napisał, wszystko mi się kojarzy z pijaństwem” – zanotuje, jakby wyjaśniając, dlaczego właśnie bar był jego najlepszym „magazynem” emocji i historii.
Nie chodziło tylko o „nocne życie”, ale o sposób przeżywania chwil – przyspieszony, intensywny, podatny na skoki z euforii w zwątpienie. Hłasko umiał te amplitudy uchwycić w jednym obrazie czy dialogu, dlatego Kameralna tak łatwo przenika do jego świata jako sceneria radości i klęsk. A kiedy nie wystarczało towarzystwo – pozostawała włóczęga i samotność: „Jednej nocy upiłem się samotnie w Paryżu…” – wyznanie, które dobrze tłumaczy, dlaczego w Warszawie szukał stałego, „swojego” stołu.
Kameralna w literaturze Hłaski – echa i ślady
W „Pięknych dwudziestoletnich” Hłasko opisał Kameralną jako lokal o precyzyjnym podziale i niepisanej etykiecie – dzienne sale (Foksal i „dla uboższych” przy Kopernika) oraz część nocną „na marynarkę”. Ten układ, często przywoływany we współczesnych opracowaniach, pomaga czytelnikowi zobaczyć topografię mitu: przejście z „dnia” do „nocy” jest jak przejście z publicznej rozmowy do literackiej spowiedzi.
Bar u Hłaski działa jak bohater zbiorowy: tło, które mówi, obserwuje, prowokuje. To tu najłatwiej „złapać” prawdę o ludziach – skrótem, ciętą pointą, gestem. „Życie, które mi dano, jest tylko opowieścią; ale jak ja ją opowiem, to już moja sprawa” – to zdanie świetnie streszcza jego metodę: Kameralna dostarczała materiału, a on nadawał mu rytm i sens. Dlatego w jego prozie tyle nocnych rozmów, stolików i spojrzeń – drobnych sytuacji, które składają się na większą opowieść o pokoleniu.
Mit towarzyski: świadkowie, anegdoty, pokolenie
Wspomnienia ludzi filmu i literatury tworzą żywą kronikę „Kamery”. W ich słowach słychać i blichtr, i szorstkość tej bohemy – elegancję marynarek, czułą opiekę szatniarzy, ale też zgryźliwy humor i nocne przekomarzanki.
„Pojawiał się około północy jak duch. Latem w szoferskiej skórze, zimą w szoferskim kożuchu. Wszyscy cisnęli się do baru, żeby zobaczyć, usłyszeć, otrzeć się. Przez niego w Kameralnej zawsze brakowało miejsc. Tylko najodważniejsi ośmielali się do niego odezwać, bo kto się głupio odezwał, dostawał w zęby. No i snoby, którym wszystko imponowało: – Widziałeś, jak mi Hłasko dał w zęby?” – pisał Henryk Grynberg w „Uchodźcach”.
„Ten facet mnie wkurwiał, bo był w złych momentach niegrzeczny. A to niemęskie” – Andrzej Łapicki o Hłasce (wspominane w „Bluszczu”).
„Były trzy Kameralne na Foksal […] Biedna, bo tam się piło za pół darmo, w menu była wódka i frytki” – dziennikarz Andrzej Roman porządkuje topografię miejsca i jego „odmiany” (w wywiadzie „To był mój czas” w „Dziennik.pl”).
Te głosy układają się w obraz pokolenia: zadziornego, głodnego rozmów i stylu, ale świadomego, że za blaskiem szedł też cień. Kameralna była ich „sceną” i „zapleczem” jednocześnie – miejscem, gdzie się bywało, żeby istnieć.
Epilog współczesny: dziś w Kameralnej
Dziś, przekraczając próg Kameralnej, wciąż można poczuć echo tamtej nocy: półgłosy przy stolikach, powolny rytm rozmów, dyskretną elegancję, która zachęca, by zostać „na jeszcze jedno”. Jeśli chcesz zbliżyć się do klimatu Hłaski, przejrzyj menu i wybierz klasykę: tatar lub śledź na dobry początek, coś rozgrzewającego w stylu żurku albo prosty „domowy” kotlet – dania, które pasują do rozmów bez pośpiechu. Przy barze sprawdzi się wódka na lodzie, wermut z lodem lub nieskomplikowany, czysty w smaku koktajl. Wpadnij późnym wieczorem, usiądź przy stoliku z widokiem na salę i daj rozmowie płynąć – tak, jak robili to kiedyś bywalcy, dla których Kameralna była nie tylko adresem, lecz fragmentem literatury pisanej na żywo.
