W samym sercu Warszawy, przy ulicy Foksal, od dziesięcioleci tętni życie miejsca, które stało się symbolem elegancji, rozmów o literaturze, jazzu i sztuce – restauracja Kameralna. To właśnie tutaj, w czasach powojennej Polski, schronienie znajdowała warszawska bohema – pisarze, dziennikarze, aktorzy i muzycy, którzy w zadymionych wnętrzach i przy dźwiękach fortepianu odnajdywali namiastkę wolności. Wśród nich był Leopold Tyrmand – pisarz, buntownik i kronikarz tamtej epoki, który nadał Kameralnej szczególne znaczenie.
Dla Tyrmanda była czymś więcej niż restauracją. To tutaj spotykał się z przyjaciółmi, obserwował ludzi, zbierał inspiracje do swoich powieści i kształtował własny mit – człowieka kolorowego w szarych czasach. To właśnie Kameralna stała się tłem dla wielu jego wspomnień i literackich scen, a cytat z powieści „Zły” – „Do Kameralnej. Jedziemy zapominać. Zapomina się najlepiej w Kameralnej.” – do dziś najlepiej oddaje magię tego miejsca.
Dziś, choć minęły dekady, Kameralna nadal zaprasza w swoje progi, pozwalając znów poczuć ten niepowtarzalny klimat. Bo są takie miejsca, w których historia wciąż żyje – w rozmowach, muzyce i zapachu klasycznych przekąsek podawanych do kieliszka dobrej wódki.

Leopold Tyrmand – elegancki buntownik w szarych czasach
Leopold Tyrmand był postacią, której nie da się pomylić z nikim innym. Dziennikarz, pisarz, propagator jazzu i uosobienie wolnego ducha – człowiek, który w ponurej rzeczywistości PRL-u potrafił być sobą. W czasach, gdy większość chodziła w szarych garniturach, on wybierał kolorowe skarpetki, krawaty w amerykańskim stylu i błysk w oku. Sam o sobie mówił, że świat trzeba traktować z ironią i elegancją – i właśnie w takim tonie budował swój wizerunek.
Był jednym z tych ludzi, którzy zamiast uciekać od szarzyzny systemu, postanowili nadać mu barwy. W latach 50. Warszawa była dla niego sceną – a Kameralna, Czytelnik czy kawiarnia PIW-u – kulisami jego codziennego spektaklu. Jak wspominał Tadeusz Konwicki, „Lolo (Tyrmand) był światowcem z wyboru. Lubił to, co modne, co pachniało Zachodem, co dawało iluzję wolności.”
Tyrmand był również doskonałym obserwatorem. Z niezwykłą wrażliwością opisywał życie Warszawy – jej rytm, zapachy, rozmowy i ludzi, których spotykał przy kawiarnianych stolikach. To właśnie z takich obserwacji narodził się jego „Dziennik 1954”, pełen ironicznych refleksji o rzeczywistości PRL, oraz powieść „Zły”, w której tętniła autentyczna energia stolicy. I choć odwiedzał wiele miejsc, to właśnie Kameralna stała się jego ulubioną przystanią – drugim domem, w którym czuł się u siebie.
Kameralna – serce warszawskiej bohemy
W latach pięćdziesiątych Warszawa dopiero podnosiła się z ruin, ale wśród gruzów i odbudowy narodziło się coś wyjątkowego – życie towarzyskie, które tętniło w kilku kultowych lokalach stolicy. Jednym z nich była właśnie Kameralna, miejsce, które szybko stało się sercem artystycznej Warszawy. W jej salach spotykali się pisarze, poeci, dziennikarze, filmowcy i muzycy. Tutaj toczyły się dyskusje o literaturze i polityce, tu rodziły się przyjaźnie i konflikty, a czasem – pomysły na przyszłe arcydzieła.
Kameralna miała w sobie coś, czego brakowało w codzienności PRL – zachodni styl i odrobinę luksusu. Wnętrza tonęły w półmroku, kelnerzy poruszali się z elegancją, a dźwięk szkła i śmiechu mieszał się z nutami jazzu. Jak wspominał Marek Hłasko, bywalcy dzielili się na trzy kategorie – biednych, bogatych i nocnych – a każda z nich miała swoją „Kameralną”, w której zaczynała i kończyła dzień. Jednak niezależnie od statusu, wszyscy przychodzili tu z tego samego powodu: by poczuć się przez chwilę wolni.
To właśnie w tej restauracji spotykali się ludzie, którzy nadawali ton kulturalnemu życiu stolicy. Agnieszka Osiecka, Stefan Kisielewski, Roman Polański, Edward Stachura – wszyscy znali Kameralną i jej niepowtarzalny klimat. Wśród nich najczęściej widywano Leopolda Tyrmanda, który potrafił godzinami rozmawiać o literaturze, muzyce i modzie, a jednocześnie uważnie obserwował towarzystwo. Dla niego była to nie tylko restauracja – to był teatr życia codziennego, w którym grał jedną z głównych ról.
„Do Kameralnej” – czyli gdzie zapominało się o świecie
Nie bez powodu w powieści „Zły” Leopold Tyrmand umieścił jedno z najbardziej znanych zdań w polskiej literaturze powojennej:
„Do Kameralnej. Jedziemy zapominać. Zapomina się najlepiej w Kameralnej.”
To krótkie zdanie mówi więcej o tamtej epoce niż niejedno wspomnienie. Kameralna była miejscem, w którym można było choć na chwilę zapomnieć o trudach życia w PRL – o cenzurze, szarości i braku perspektyw. W jej wnętrzu panowała inna rzeczywistość: pełna muzyki, rozmów i śmiechu. Tyrmand z niezwykłą dbałością opisał ten klimat w „Złym”: półmrok, ciepło, zapach perfum i potraw, tłum eleganckich ludzi, kelnerów znających imiona stałych gości.
To tutaj rozgrywały się nie tylko powieściowe sceny, ale i prawdziwe historie warszawskiego życia. Kameralna była mikrokosmosem miasta, w którym spotykały się różne światy – artyści, dziennikarze, urzędnicy i chuligani. Tyrmand potrafił wydobyć z tego chaosu esencję – uczynić z Kameralnej symbol wolności i elegancji w czasach, gdy oba te słowa miały wyjątkowe znaczenie.
Dziś, gdy przekracza się próg restauracji, wciąż można poczuć tę samą atmosferę. W tle gra jazz, w kieliszku połyskuje dobrze schłodzona wódka, a na talerzu pojawia się klasyczny śledzik czy tatar – przekąski, które równie dobrze mogłyby towarzyszyć rozmowom Tyrmanda i jego przyjaciół. Kameralna nadal pozostaje miejscem, gdzie można na chwilę zapomnieć o świecie, tak jak wtedy, gdy doktor Halski w powieści wypowiadał słowa, które przeszły do historii.
Kameralna w oczach Tyrmanda – między fascynacją a dystansem
Choć Leopold Tyrmand uchodził za jednego z najwierniejszych bywalców Kameralnej, jego relacja z tym miejscem nie była pozbawiona sprzeczności. Z jednej strony, traktował ją jak drugi dom – punkt spotkań, inspiracji i obserwacji warszawskiego życia. Z drugiej – miewał wobec niej ironiczny dystans, który tak charakterystycznie przenikał jego twórczość.
W „Dzienniku 1954” Tyrmand kilkakrotnie wspomina Kameralną, często z humorem, ale i znużeniem. W jednym z fragmentów pisze o wieczorze, kiedy jego partnerka nalegała, by wybrali się „do Kameralnej”, a on, zmęczony i rozdrażniony, odmawia: „Myśl o głupich, spoconych twarzach w barze Kameralnej jakby mnie rozjuszyła”. Widać tu zmęczenie nie tyle samym miejscem, co jego towarzyskim rytuałem – nieustannymi rozmowami, plotkami, spotkaniami. Dla Tyrmanda, perfekcyjnego obserwatora ludzkich zachowań, nawet takie chwile były jednak cennym materiałem.
Mimo chwilowego znużenia, to właśnie w Kameralnej rodziły się jego najtrafniejsze spostrzeżenia o ówczesnym świecie. To tu słuchał rozmów o polityce i literaturze, z których później powstawały barwne dialogi w jego książkach. Właśnie dlatego można powiedzieć, że Tyrmand był jednocześnie uczestnikiem i kronikarzem życia Kameralnej – jednym z tych, którzy ją tworzyli, i zarazem tym, który potrafił spojrzeć na nią z dystansu. Dzięki temu jego opisy są tak autentyczne i żywe – słychać w nich gwar rozmów, brzęk kieliszków i oddech tamtej epoki.
Przyjaciele, rozmowy i muzyka – życie towarzyskie Kameralnej
Wieczory w Kameralnej miały swój rytuał. Gdy zapadał zmrok, w sali pojawiali się znajomi twarze – pisarze, muzycy, dziennikarze i aktorzy, którzy przychodzili nie tylko zjeść czy wypić, ale przede wszystkim spotkać się i porozmawiać. Przy stolikach trwały zażarte dyskusje o literaturze, o polityce, o świecie „tam, za żelazną kurtyną”. Nikt nie mówił szeptem – w Kameralnej panowała wolność słowa, choćby miała trwać tylko tyle, ile jedna butelka wódki.
Tyrmand był w tym świecie postacią centralną. Zawsze elegancki, z nonszalancją przysiadał się do znajomych stolików – raz do Stefana Kisielewskiego, innym razem do młodego Zbigniewa Herberta. Potrafił godzinami opowiadać o jazzie, Nowym Jorku, modzie, a jego ironiczne komentarze krążyły potem po całym mieście. Współcześni wspominali, że „Tyrmand czuł się w Kameralnej jak ryba w wodzie” – był duszą towarzystwa, ale też mistrzem obserwacji.
W tamtych latach Kameralna tętniła życiem przez całą dobę. Jak pisał Marek Hłasko, „można było zacząć w Kameralnej dziennej dla ubogich, potem przenieść się do dziennej dla bogatych, a skończyć w nocnej, już dramatycznie i towarzysko wyrobionym”. To zdanie doskonale oddaje rytm tamtego miejsca – mieszankę improwizacji, pasji i zmęczonej radości.
Nie brakowało tu muzyki. Jazz, który Tyrmand kochał i promował, stawał się symbolem wolności – tej samej, której ludzie szukali w rozmowach i w śmiechu. Dziś można powiedzieć, że Kameralna była czymś więcej niż restauracją – była żywym salonem Warszawy, w którym rodziły się idee, przyjaźnie i legendy.
Magia, która trwa – Kameralna dawniej i dziś
Choć od czasów, gdy Leopold Tyrmand przesiadywał przy stolikach Kameralnej, minęły już całe dekady, duch tamtej epoki wciąż unosi się w powietrzu. Współczesna Kameralna nie jest rekonstrukcją – to kontynuacja legendy, która przetrwała dzięki ludziom kochającym historię Warszawy i jej niepowtarzalny klimat. Wnętrza restauracji zachowały dawny charakter – przytulny półmrok, drewniane stoły, muzykę sączącą się w tle. Wszystko to przywołuje wspomnienia o czasach, gdy jazz rozbrzmiewał do późna w nocy, a rozmowy o literaturze i życiu toczyły się przy każdym stoliku.
Dziś, tak jak wtedy, Kameralna łączy pokolenia. Przychodzą tu zarówno ci, którzy pamiętają czasy PRL-u, jak i młodsi goście, szukający autentycznych miejsc z duszą. Można usiąść przy barze, zamówić kieliszek wódki lub klasyczny koktajl i spróbować tradycyjnych przekąsek – śledzika, tatara, ogórków kiszonych czy pasztetu domowej roboty – dokładnie takich, jakie przed laty mogły gościć na stoliku Tyrmanda i Kisielewskiego. Aktualne menu sprawdzisz tutaj.
W weekendy w Kameralnej znów słychać muzykę na żywo. Jazzowe wieczory, dansingi i koncerty nawiązują do najlepszych tradycji lokalu z lat pięćdziesiątych. To swoisty hołd dla tamtej epoki – czasu, gdy mimo cenzury i szarości ludzie potrafili się bawić, śmiać i tworzyć. Jak mówił sam Tyrmand, „najlepiej zapomina się w Kameralnej” – i rzeczywiście, wystarczy chwila, by przenieść się w świat, gdzie rozmowy płyną wolniej, a smak wódki jest jak wspomnienie dawnych przyjaźni.
Dzięki temu Kameralna pozostaje czymś więcej niż restauracją – jest symbolem elegancji, swobody i nieprzemijającej warszawskiej duszy. Wystarczy przekroczyć jej próg, by poczuć, że historia wciąż trwa – nie na kartach książki, lecz w dźwięku muzyki i brzęku kieliszków.
Podsumowanie – legenda, która żyje w każdym kieliszku
Leopold Tyrmand i Kameralna to duet, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii Warszawy. On – buntownik z klasą, kronikarz miasta i symbol indywidualizmu w trudnych czasach. Ona – restauracja z duszą, w której tętniło życie artystycznej stolicy, pełne śmiechu, muzyki i rozmów do rana. Razem stworzyli opowieść o wolności, stylu i nieustannej potrzebie piękna.
Dla Tyrmanda Kameralna była sceną jego codzienności – miejscem, w którym obserwował świat, pisał w myślach swoje książki i budował legendę warszawskiego dandysa. Dla dzisiejszych gości to przestrzeń, gdzie można dotknąć tej samej magii – usiąść przy stoliku, przy którym mógł siedzieć autor „Złego”, i poczuć, że historia naprawdę ma smak.
Kameralna, mimo upływu czasu, pozostała wierna swoim korzeniom. To miejsce, które przypomina, że Warszawa zawsze miała w sobie coś wyjątkowego – odrobinę szaleństwa, humoru i dystansu do rzeczywistości. Tutaj nadal można zapomnieć o świecie, wsłuchać się w jazz, podnieść kieliszek i powiedzieć, tak jak doktor Halski w powieści Tyrmanda:
„Do Kameralnej. Jedziemy zapominać. Zapomina się najlepiej w Kameralnej.”
Bo choć zmieniają się dekady, jedno pozostaje niezmienne – magia tego miejsca, której nie sposób pomylić z żadnym innym lokalem w Warszawie.
